Połączenie piwa z sokiem – jak zmieniły się trendy w spożywaniu złocistego trunku?

Kiedyś, kiedy zamierzałam połączyć dwie ciekawe smaki – piwo i sok – spotykałam się z niezadowoleniem ze strony barmanów. Niewiele mogło gorszyć sytuację, jak mężczyzna próbujący zamówić taki koktajl. Każdy mógłby zapytać, jak można bluźnić tak szlachetny napój, jakim jest piwo, dodając do niego coś tak zwyczajnego jak sok, często wylewany z wielkich pojemników, których dawki były nieśmiało ukryte pod barem jako dowód największych przestępstw. Ale okazuje się, że można…

Dziś na pewno jest większa tolerancja na takie „ekstrawagancje”, zwłaszcza że są one preferowane przez konsumentów. Warto jednak zastanowić się nad tym, co kryje się pod powierzchnią – a raczej pod pianką. Najbardziej mnie drażni nazywanie „sokiem” czegoś, co nie może być nawet blisko prawdziwego soku, a jest tylko mieszanką chemiczną cukru i barwników o smaku malinowym lub imbirowym. Połączenie piwa ze (pseudo)sokiem dotyczy głównie piw produkowanych przez korporacje, czyli te z dużych koncernów. Te na pewno podchwyciły już zagraniczne trendy (nie mogę zapomnieć zdziwionego wyrazu twarzy polskiego barmana kilka lat temu w odpowiedzi na moje pytanie, czy dostanę radlera, znanego mi do tej pory głównie z Niemiec) i dzisiaj oferta „piw dla kobiet”, mieszanki piw z różnymi rodzajami lemoniad (lepsze to niż „sok”, chociaż to nadal nie jest to, o co chodzi), jest naprawdę szeroka, ale problem nadal istnieje.

Nie jestem pewna, co skłoniło naszych przodków (już Sumerowie dodawali do piwa miodu lub soku – ale prawdziwego! daktylowego), ale dzisiaj główną motywacją do zamawiania piw barwionych „sokiem” jest ich niska jakość. Dodatek (nazwanie go „sokiem” nie przejdzie mi ponownie przez klawiaturę) ma na celu zamaskować smak piwa, a to oznacza, że ten ewidentnie nam nie odpowiada. Jak sobie z tym poradzić? Warto spojrzeć szerzej niż tylko na to, co jest na kranie i spróbować przełamać swoje wyobrażenie o piwie. Zapewniam, że będzie to jedno z najlepszych doświadczeń, ponieważ okaże się, że goryczka piwa może być tylko podstawą, na której konstruowane są różnorodne kompozycje smakowe. Nie będę tutaj promować żadnych konkretnych marek, ale przyznaję, że jestem zwolennikiem zasady, że alkohol powinien przede wszystkim smakować dobrze, dlatego z przyjemnością odkrywam głównie owocowe kompozycje. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała tu o fenomenalnym belgijskim piwie fermentowanym za pomocą wiśni – to poezja! Nie oznacza to jednak, że polskim browarom brakuje finezji, bowiem na półkach kuszą nas różne smaki od klasycznych cytrusowych przez bananowe czy śliwkowe, możemy też natknąć się na sezonowe edycje limitowane. Oczywiście nie brakuje tych bardziej korzennych i miodowych, ale przyznaję, że wolę orzeźwiające owocowe kompozycje. Nie bójmy się nowości i wybierzmy miejsce, gdzie za barem znajdziemy pasjonatów, którzy naprawdę wiedzą, co nam zasmakuje. Prawda jest taka, że zapłacimy za nie więcej niż za zwykłe z „sokiem” (dobrze, ostatni raz używam tego terminu!), ale na pewno nie będziemy musieli się męczyć udając, że faktycznie je lubimy…

A jeśli oferta multitapów czy małych rzemieślniczych browarów nie jest wystarczająca (co jest trudne do uwierzenia, ale zawsze może być wyjątek!), możemy samodzielnie poeksperymentować mieszając prawdziwe soki z piwami. Inspiracji w sieci jest naprawdę wiele, ale sprawmy, żeby stworzone przez nas piwo było naprawdę „nasze”.

Czy masz cierpliwość, aby odnaleźć swój własny smak, a może od razu idziemy do multitapu?